Kosmetyki handmade - czy warto eksperymentować? cz. 2
W poprzedniej części tego artykułu zajęliśmy się częścią wątpliwości, jakie powinien budzić pomysł tworzenia kosmetyków w domowym zaciszu. Dziś przejdziemy dalej - do kolejnych zagadnień związanych z bezpieczeństwem kosmetyków tworzonych domowo, z ogólnie dostępnych składników.
Znośny, czy nieznośny?
Tworząc domowe kosmetyki z receptur z internetu często szukamy czegoś, co nas “nie uczuli” albo “nie podrażni”. Może pchnęła nas do tego nadwrażliwość na jakiś składnik popularnego kremu, a może przeczytaliśmy, że coś w szamponach ma powiązania z problemami skórnymi? Szukamy więc alternatyw i eksperymentujemy, za pewnik biorąc to, że autora artykułu czy receptury dana mieszanka nie uczuliła.
Tymczasem każda skóra jest inna. Nie wszyscy mamy przecież uczulenie na pyłki, nie każdy dostanie wysypki po biżuterii z niklem i nie każdemu zaszkodzą truskawki albo miód. Jednak z jakiegoś powodu nie patrzymy w ten sam sposób na składniki handmade’owych kosmetyków!
Są składniki, o których potocznie mówi się, że nie uczulają - ale to tylko popularne myślenie. Prawda jest taka, że nie ma substancji, która nigdy u nikogo nie wywołałaby uczulenia! Dlatego na kosmetykach znajdują się informacje “hipoalergiczne” - co oznacza, że ma maleńkie szanse, że wywoła reakcje. Jednak nawet tak popularne (i uznawane za łagodne) składniki jak rumianek mogą mieć działania niepożądane.
Niestety, w większości przypadków ciężko jest przewidzieć jak zareaguje każdy człowiek. Jeśli nigdy nie testowaliśmy wcześniej działania mielonej kawy czy oleju z drzewa herbacianego na skórze, nie wiemy, jakie będą skutki - a mogą być naprawdę opłakane. Zaczerwienienie, swędzenie, wysypka i łuszczenie to tylko wierzchołek góry lodowej.
Nie mając możliwości przeprowadzenia bezpiecznych, szeroko zakrojonych testów nie powinniśmy eksperymentować na własną rękę!
A + B = C? Nie zawsze…
Nie musimy mieć doktoratu z chemii, żeby wiedzieć, że herbata plus cukier równa się słodka herbata, prawda? Prawda, niestety, często błędnie przenosimy to zazwyczaj logiczne myślenie na inne dziedziny życia. A choć angielskie przysłowie mówi, że całość jest więcej warta niż suma części składowych - czyli, że kilka rzeczy działających razem jest lepsze, niż każda z tych rzeczy z osobna - to nie zawsze się to sprawdza.
Posłużmy się znów przykładem pozakosmetycznym - sokiem grejpfrutowym. Sam w sobie jest zdrowy. Ale w połączeniu z lekami przeciwwirusowymi, blokerami kanałów wapniowych (stosowanymi przy nadciśnieniu) czy cyklosporyną (stosowaną po przeszczepach) może narobić niemałych szkód. Spowalnia on bowiem metabolizm składników aktywnych w tych lekach, przez co ich stężenie w organizmie może znacząco wzrosnąć. Za to nabiał niekorzystnie wpływa na wchłanianie tetracyklin - grupy popularnych antybiotyków. A przecież nabiał jest dla nas zdrowy!
Jak widać, czasem ciężko przewidzieć, co i dlaczego może ze sobą oddziaływać. Składnik A w połączeniu ze składnikiem B może wcale nie dać nam pożądanego efektu. Ich mechanizmy mogą być przeciwstawne do siebie, więc będą się nawzajem neutralizować. I możemy powiedzieć, że to jedno z lepszych wyjść w tej sytuacji, bo jeśli ich mechanizmy będą się nawzajem wzmacniać, a naszym celem było delikatne złuszczenie skóry, możemy skończyć z poważnymi oparzeniami.
I wtedy właśnie przydaje się wykształcenie kierunkowe, czyli...
Halo, tu baza…
Kiedyś niezwykle popularny był olej kokosowy - stosowany niemal jako remedium na wszystko, od włosów i twarzy, przez ciało, aż do paznokci. Nawet zalecano nam gotowanie na nim. Olejowi kokosowemu przypisywano niezliczone właściwości do czasu, kiedy użytkownicy zaczęli się skarżyć na to, że zatyka im pory i pogarsza kondycję skóry przy różnych odmianach trądziku. A jednak wciąż spotykamy go w kosmetykach - o co więc chodzi?
Olej kokosowy często służy jako rewelacyjna baza do kosmetyków, często jako baza. Jednak problem polega na tym, że jest komedogenny, czyli zaskórnikotwórczy - w wysokim stężeniu.
Możemy się zawahać: czy to znaczy, że kosmetyk z olejem kokosowym - komedogennym - również jest komedogenny? Niekoniecznie. Czysty olej kokosowy może faktycznie zapychać pory, ale już odpowiednio rozcieńczony - nie. Składniki kosmetyków bada się w 100% stężeniach, a wówczas ich działanie może być inne, niż kiedy są użyte w mniejszych stężeniach. Przykładem są choćby wspomniane już przez nas poprzednio kwasy AHA!
Niestety, w warunkach domowych, bez odpowiedniego oprzyrządowania i wiedzy, możemy łatwo uznać, że mieszanka oleju kokosowego, olejku z drzewa herbacianego i kwasu hialuronowego będzie bezpieczna. Do czasu, kiedy obudzimy się rano z boleśnie zatkanymi porami…
Czy to się opłaca?
Ostatnią kwestią, którą chcemy się zająć, jest kwestia finansowa, bo to ona często skłania do podjęcia decyzji o samodzielnej produkcji własnych kosmetyków. Kupimy kilka składników, zmieszamy je w domu, przełożymy do słoiczka i mamy krem za ułamek ceny sklepowej! Ale czy na pewno? Dla wygody załóżmy więc, że wiemy jak stworzyć bezpieczny do stosowania krem. Co dalej?
Jak już wiemy, zwykle nie jesteśmy w stanie właściwie zabezpieczyć i zakonserwować domowych wyrobów, co znacznie skraca ich trwałość. Żeby temu zaradzić, możemy próbować robić mniejsze porcje.
Ale składniki, które kupiliśmy, też mają swoje daty przydatności po otwarciu - niekiedy dość krótkie, ponieważ substancje te mogą być lotne albo wrażliwe na zmiany wilgotności czy temperatury, albo reagować z tlenem. Czy zdążymy wykorzystać wszystko na własny użytek, zanim staną się niebezpieczne dla zdrowia? Może się okazać, że nie.
Jeśli więc kupimy składniki, które wystarczą nam na stworzenie 500 mililitrów kremu, może się okazać, że zwyczajnie nie jesteśmy w stanie zużyć ich w całości. Marnujemy je więc! I tak, 500 mililitrów kremu domowej roboty zapewne będzie tańsze, niż taki sam kosmetyk kupiony w sklepie w takiej samej masie, ale cóż z tego, skoro damy radę wykorzystać 25 mililitrów, zanim składniki stracą właściwości?
Kosmetyki handmade - gra niewarta świeczki
Jak więc wychodzi, eksperymentowanie z tworzeniem własnych kosmetyków w domu może mieć poważne konsekwencje:
- Zdrowotne, jeśli użyjemy czegoś, co może nam faktycznie zaszkodzić samo lub połączone z innymi składnikami,
- Urodowe, jeśli nie znając właściwości składnika damy go za dużo lub za mało,
- Finansowe, bo jest spore ryzyko, że nasze surowce utracą swoje właściwości i bezpieczeństwo zanim zdołamy je wykorzystać w całości.
Naprawdę, nie bez kozery są specjalne kierunki studiów, które kształcą specjalistów od tworzenia kosmetyków. To bardzo delikatny proces, który daje bardzo malutki margines na pomyłki i operowanie “na oko”. Podrażnienia, nadwrażliwość, alergia, prowadzące do stanów zapalnych zanieczyszczenie skóry, przesuszenie, poparzenia czy infekcje - to zbyt długa lista potencjalnych (i czasem dość prawdopodobnych) skutków ubocznych!
Zaufaj więc ekspertom - my sami dokładamy wszelkich starań, żeby nasze kosmetyki były możliwie najbardziej bezpieczne i naturalne. Możemy to osiągnąć dzięki wytężonej współpracy z wieloma specjalistami, którzy przez lata doskonalili się w swoich dziedzinach. Wykorzystaj ich doświadczenie!