Kosmetyki handmade - czy warto eksperymentować? Cz. 1

 

Kosmetyki handmade, czyli tworzone przez nas samych, w domu, cieszą się niesłabnącą popularnością. Nietrudno jest natknąć się na influencera, kanał na YouTube czy na instagramie, nawet na artykuły blogowe, które polecają “sprawdzone” i “niezawodne” sposoby na tworzenie doskonałych kremów i toników niskim kosztem. Ale czy na pewno bezpieczne? Sprawdźmy…

Kosmetyki handmade - co to jest

Ten artykuł podzielimy na dwie części, bo chcemy dobrze omówić temat - bo jest on ważny z wielu powodów.

Zacznijmy od tego, czym są kosmetyki handmade. Najprościej mówiąc, są to kosmetyki robione “chałupniczo”, czyli nie w laboratoriach i halach produkcyjnych, ale raczej na niewielką skalę, zwykle ręcznie, przez małe firmy. Zdarzają się jednak firmy, które opisują swoje produkty jako “handmade”, ale mają na myśli robione ręcznie z zachowaniem wszelkich standardów. Nie o nich dziś będziemy mówić.

Podobnie, nie chodzi nam również o tak zwane “domowe” lub “babcine” sposoby na kosmetyki, takie jak owsianka na oparzenia słoneczne, oliwa z oliwek na włosy czy mieszanki jogurtu i miodu na skórę. Zakładamy, że jeśli produkty są odpowiednie do spożycia, to w większości przypadków sprawdzą się też jako składniki domowych kosmetyków - i słusznie, bo sporo z nich faktycznie przynosi efekt, choćby chwilowy.

Kosmetyki, na których się skupimy, to takie, które robimy sami dla siebie, na własny użytek, z kupowanych w specjalistycznych sklepach składników o przeznaczeniu kosmetycznym. Bez odpowiedniego laboratorium, oprzyrządowania… i dbałości o jakość. Czy powinniśmy zatem bawić się w tworzenie samodzielnie, na własne wyczucie lub za przepisem z internetu, kosmetyków?

Nietrwałe efekty

Pierwszym argumentem, którego używa się przeciwko kosmetykom drogeryjnym, produkowanym na dużą skalę, są konserwanty. Złe, niedobre i sztuczne konserwanty, które właściwie tylko szkodzą skórze. To nie do końca prawda. Oczywiście, są konserwanty szkodliwe dla skóry lub ogólnego zdrowia, ale żadna szanująca się marka kosmetyków nie pozwoli sobie na ich dodanie do swoich wyrobów - a do tego rygorystyczne wymagania prawne nie dopuszczą ich do sprzedaży.

Słowo “konserwant” stało się jakiś czas temu wytrychem. Bo konserwowanie czegoś jest złe, to dodawanie chemii. Zapominamy za to, że istnieją zupełnie bezpieczne, a co najważniejsze - naturalne konserwanty, czyli substancje przedłużające trwałość. Znały je już nasze babcie i prababcie!

Jeśli każdy konserwant jest zły, to zła jest też sól - a to nią konserwuje się ogórki, dawniej również mięso. Zły jest czosnek, który ma właściwości silnie bakteriobójcze i też przedłuża trwałość pokarmów. To przykłady uproszczone i dość ekstremalne, ale rozumiecie ideę - to, że coś ma za zadanie zwiększyć odporność produktu na zepsucie, niekoniecznie musi być złe.

Ale jeśli chcemy “ukręcić” sobie krem w domu, raczej nie dodamy do niego soli ani czosnku. Nie dodamy do niego żadnego konserwantu, wiedzeni przekonaniem, że tylko nam zaszkodzi. To sprawi, że stworzona przez nas mikstura będzie mieć bardzo ograniczone okienko przydatności - czasem tydzień, czasem kilka dni, a jeśli trafimy wyjątkowo pechowo, nawet kilka godzin.

Wiele składników kosmetyków, jeśli pozostawimy je same sobie, zepsuje się w warunkach domowych. Dostęp tlenu, niewłaściwa temperatura czy promienie słoneczne mogą powodować, że nasz krem, olejek czy tonik straci właściwości - w najlepszym wypadku. W najgorszym spleśnieje, zjełczeje lub sfermentuje - a wtedy może stanowić poważne zagrożenie dla naszego zdrowia. Co gorsza, nie wiemy, ile wynosi trwałość naszego eksperymentu, więc ciężko jest nawet zgadywać.

Dlatego konserwanty to nie toksyczne środki, dodawane przez przemysł farmaceutyczny i kosmetyczny po to, żeby nam szkodzić - przeciwnie, one są po to, żeby produkty były dla nas bezpieczne.

Czyste wyciągi - czy takie czyste?

Skoro już jesteśmy w temacie bezpieczeństwa i trwałości, musimy poruszyć temat czystości składników. To, że olej czy ekstrakt jest opisany jako 100% czysty oznacza, że nie został zmieszany z rozcieńczalnikiem (np. alkoholem, innym olejem, wodą). Ale kwestia czystości to także kwestia higieny - czyli tego, czy składnik był przechowywany w odpowiednich warunkach, które pozwalają na wykorzystanie go do celów kosmetycznych.

Olej spożywczy, który jest przeznaczony do gotowania, dressingów i smażenia może być spożywany, ale nie znaczy to, że możemy nakładać go na skórę - mógł nie zostać oczyszczony z jakichś drażniących składników. I to drażniących w aplikacji na skórę, ale bezpiecznych przy spożyciu. Tak samo nie mamy pewności, czy składnik, którego chcemy użyć, był pakowany w sterylnych warunkach. Ale ponownie - to tylko przykład dla zobrazowania sytuacji, nie zachęcamy do bojkotu oleju rzepakowego.

W warunkach domowych nie mamy możliwości sprawdzenia, czy nasz wybrany składnik nie został zanieczyszczony. Nawet producenci czasem mają “wpadki” - wystarczy przyjrzeć się, ile partii produktów spożywczych czy zabawek zostaje wycofanych ze sklepów, bo przekroczono w nich bezpieczne stężenie substancji X. I to tylko w jednej, czasem dwóch partiach. Właśnie tak trudno jest czasem to “wyłapać”, i dlatego w Alkmie dokładamy wszelkich starań, żeby nasze kosmetyki były przebadane pod każdym kątem.

Jeśli wciąż Was to nie przekonuje, pomyślcie o alergii na orzechy lub owoce morza. Nawet śladowe ich ilości mogą powodować reakcje uczuleniowe. Podobnie może być z innymi, nieoczywistymi substancjami, które mogą nas uczulić nawet w malutkich dawkach.

Malutkie dawki, wielkie ryzyko

Ostatnim zagadnieniem, którym dziś się zajmiemy, jest właśnie dawkowanie - czyli koncentracja, stężenie składnika w naszym kosmetyku. Nierzadko jest tak, że dane właściwości składnika zmieniają się w zależności od tego, jak dużo jest go w gotowym produkcie. Przykładem mogą być kwasy owocowe - niektóre z nich w wyższym stężeniu skutecznie złuszczają, a w niższym mogą nawilżać. A w zbyt wysokim stężeniu mogą powodować tragiczne w skutkach oparzenia!

Wiedza o tym, jaki efekt osiągniemy (i czy jakiś w ogóle), to często wynik długotrwałych prób i badań, które skutkują precyzyjnymi wyliczeniami dawkowania. W warunkach domowych, nawet posiadając jakąś bazę wiedzy, najczęściej nie jesteśmy w stanie odmierzyć olejku, ekstraktu czy kwasu tak, aby osiągnąć dokładnie 12,7% stężenia.

Choć zajmiemy się kwestią tolerancji składników przez skórę w drugiej części artykułu, to i tu należy podkreślić, że nawet w obrębie jednej “rodziny” składnik składnikowi nierówny, a ich bezpieczne i ogólnie dobrze tolerowane stężenia mogą się diametralnie różnić. Daleko nie szukając, możemy spojrzeć na olejki eteryczne. W kosmetykach aplikowanych na twarz i skórę opuszkami palców, bezpieczne stężenie olejku cytrynowego w gotowym produkcie wynosi 2%, a olejku z mięty pieprzowej - 0.0006-5% w produktach niespłukiwanych. Nietrudno o pomyłkę, która może skutkować podrażnieniami, uczuleniami, a nawet poważnymi problemami ze skórą!

Mamy nadzieję, że jak na razie udało nam się przynajmniej zasiać w Was ziarno wątpliwości co do stosowania (i tworzenia) domowych kosmetyków. Nie bez powodu eksperci, w tym pracujący nad kosmetykami Alkmie, spędzają lata na gromadzeniu wiedzy na temat każdego składnika kosmetyków. To kwestia bezpieczeństwa i skuteczności w jednym!

__________________________________________________

1. https://www.kosmopedia.org/encyklopedia/citrus-limon-lemon-peel-oil/ 

2. https://www.kosmopedia.org/encyklopedia/mentha-piperita-oil/ 

 
Opublikowano w: Składniki i biotechnologia